Prawdopodobnie
większość z nas nigdy, lub prawie nigdy, nie myślała o tym, że
zarówno to co posiadamy jak i to kim jesteśmy nie jest dane nam na
zawsze, że jest to tak kruche i ulotne jak jest samo życie. W
ferworze codziennej walki o posiadanie rzeczy materialnych podobne
rozmyślania wydają się nam mało ważne, ponieważ zarozumiale
sądzimy, że nas samych żadne nieszczęścia nie mogą dosięgnąć
a ludzie, którym się one przydarzają to życiowi nieudacznicy o
których arogancko myślimy jak najgorzej. W
zetknięciu z cudzym nieszczęściem nie ma w nas empatii ani zwykłej
ludzkiej solidarności, która nakazywałaby biec każdemu, kto jest
do tego zdolny, na ratunek temu, komu świat właśnie zawalił się
na głowę i nie jest w stanie samodzielnie wstać. Uwielbiamy w
takich chwilach przemądrzale osądzać i wskazywać winnych, pomimo,
iż nie mamy ku temu żadnego prawa ani najmniejszej wiedzy, a jednak
to robimy napawając się czyimś nieszczęściem, głupio i
nierozsądnie sadząc, że ono nas samych nigdy nie zdoła dopaść.
W erze wysokich technologii staliśmy się więźniami własnego
wyimaginowanego świata z którego nie chcemy albo nawet nie
potrafimy już wyściubić nosa na zewnątrz, aby zobaczyć jak
naprawdę wygląda życie, aby faktycznie dostrzec innych wokół nas
i zobaczyć świat takim jakim on naprawdę jest a nie takim, jakim
nam się wydaję, że jest. Przyklejeni do swoich smartfonów i
komputerów z paranoiczną zachłannością śledzimy życie
kompletnie nieznanych nam osób, których nigdy nie poznaliśmy,
nigdy nie poznamy i nawet z którymi znajomość nigdy do niczego nie
byłaby nam potrzebna, jednocześnie marnujemy bezpowrotnie swój
własny czas życia oraz uniemożliwiamy sobie poznanie samych siebie
oraz zbliżenie się do osób istniejących tuż obok nas. Czy
jesteśmy głupi? Czy zatraciliśmy w sobie pierwotny instynkt
samozachowawczy podpowiadający, że jedynie w silnym i zżytym
stadzie mamy prawdziwe szanse na przetrwanie, a może po prostu nasz
los już dawno został przesądzony a my tylko przemy ślepo i z
uporem maniaka ku samozagładzie? Kim jesteśmy sądząc, że tylko
my sami mamy monopol na dobry los a to co złe przydarza się zawsze
innym, tym nieudolnym, naiwnym albo głupim lub niezaradnym?
I czy aby na
pewno jesteśmy w stanie zagwarantować sobie taki bezpieczny los..? Tylko
do chwili w której pewnego dnia w jakimś miejscu naszego życie
gruchnie na nas przysłowiowy grom z jasnego nieba zamieniający w
perzynę cały nasz dokładnie poukładany i pozornie bezpieczny
świat. I
wtedy to my w oczach jakiegoś tam biernego obserwatora staniemy się
tymi nieudacznikami mającymi zawsze i ze wszystkim pod górę,
którzy nie warci są ani współczucia ani uwagi. Wtedy właśnie
orientujemy się, że w obliczu naszej osobistej tragedii zostajemy
zupełnie sami, bo tysiące „przyjaciół” z Facebooka lub
Instagramu właśnie przestało nas obserwować a rzeczywistych ludzi
w rzeczywistym życiu jakoś tak wokół nas nie ma, bo albo już
dawno zrazili się do nas z naszej winy albo zwyczajnie nigdy nie
pomyśleliśmy o tym, aby zdobyć prawdziwych przyjaciół, takich z
krwi i kości a nie takich wirtualnych, których tak naprawdę w
ogóle nie obchodzi i nigdy nie obchodziło ani nasze życie ani my
sami. Popularność wirtualnych „przyjaźni” w dzisiejszych
czasach bierze się stąd, że te wirtualne, w przeciwieństwie do
tych rzeczywistych, nie wiążą się z odpowiedzialnością za
drugiego człowieka, nie obligują do lojalności ani do gotowości
niesienia pomocy; w ogóle nie obligują do niczego, ponieważ w
gruncie rzeczy nastawione są wyłącznie na lansowanie samego siebie
i nic poza tym. Może i dają na krótką metę wrażenie, że nie
jest się osamotnionym ale w ostatecznym rozrachunku stają się
przysłowiowym gwoździem do trumny w chwili, gdy dopada nas boleśnie
realne życie a my do tej pory byliśmy tylko w tym wirtualnym. W
takich chwilkach samotność i opuszczenie bolą bardziej niż
kiedykolwiek, ponieważ czynią nas jeszcze bardziej kruchymi,
bezradnymi, przerażonymi i skłonnymi do poddania się bez walki.
Jak więc można wyjść z sytuacji bez wyjścia zwłaszcza gdy jest
się zdanym wyłącznie na samego siebie?
Tak
naprawdę każda walka, nawet ta w otoczeni bardzo bliskich i
życzliwych nam ludzi, jest walką samotną. I trzeba to sobie w
pełni uświadomić, aby być w ogóle w stanie podjąć chociażby
próbę wydobycia się z czarnej dziury do jakiej właśnie wrzuciło
nas życie za pomocą jednego silnego kopniaka. Inni ludzie, o ile w
ogóle mamy szczęście, że w takiej chwili jacyś przy nas są,
mogą nas wyłącznie pilotować, wspierać słownie, emocjonalnie,
duchowo, czasem nawet czynem ale nigdy, żadna z tych osób nie może
nas wyręczyć w naszej walce, ponieważ taka walka jest wyłącznie
naszą osobistą walką dotyczącą naszego własnego życia i
wynikłą na skutek naszych, takich a nie innych wyborów. Nikt,
niezależnie od tego jak bardzo nas kocha lub jest nam oddany, nie
jest w stanie za nas żyć, ponosić za nas odpowiedzialność ani
nawet „odkręcić” za nas sytuacje, które doprowadziły nas do
nieszczęścia czy zguby, ponieważ każdego dnia w każdej sekundzie
naszego życia to my sami podejmujemy takie lub inne decyzje które
ostatecznie doprowadzają nas do takiego lub innego celu wywołując
określone sytuacje. I nie możemy, za to co nas spotyka winić
innych, ponieważ to my w przeszłości bliższej lub dalszej,
zdecydowaliśmy postąpić w jakiś sposób, który po czasie może
wywołać lawinę nieszczęść spadających nam na głowę.
Jest
takie powiedzenie „ gdyby człowiek wiedział, że się przewróci
to by się najpierw położył” sugeruje ono, że człowiek nijak
nie może przewidzieć skutków swego postępowania ani w żaden
sposób im zapobiec a to nie prawda. Oczywiście nie sposób
przewidzieć skutków absolutnie każdego swojego wyboru ale
przynajmniej w odniesieniu do tych najważniejszych dla naszego
życia, można wybierać bardziej rozważnie oraz przyjmować do
wiadomości pierwsze symptomy złego wyboru i się z niego wycofać,
zanim zabrniemy zbyt daleko, by było to jeszcze stosunkowo łatwe do
zrobienia. Przykładowo, jeżeli całe życie będziemy wyłącznie
osądzać innych nie dając im żadnej szansy, by mogli pokazać nam
prawdziwych siebie nie spodziewajmy się, że sami nie staniemy się
obiektem tego samego bezlitosnego osądu przez kogoś podobnego nam
samym. Jeżeli w życiu, kierujesz się zaspakajaniem wyłącznie
swoich zachcianek a twoje ego nie pozwala ci zauważyć jak często
żyjesz kosztem innych, czyli uprawiasz coś w rodzaju wampiryzmu
emocjonalno-duchowego, to nie dziw się, że twoje ofiary pewnego
dnia odpłacą ci pięknym za nadobne a w najlepszym przypadku
porzucą cię bez próbowania na tobie odpłaty za wyrządzone
krzywdy; albo jeśli wciąż izolujesz się od innych ludzi i
realnego świata nie bądź zdziwiony, że pewnego dnia, najczęściej
w najmniej oczekiwanym przez ciebie momencie odkryjesz, że jesteś
zupełnie sam a twoje dotychczasowe życie to po prostu iluzja. To co
w tym czasie cię spotyka nie jest przypadkiem, ślepym losem lub
czymkolwiek innym, na co mógłbyś zrzucić odpowiedzialność, to
wszystko to jedynie suma twoich wszystkich wcześniejszych wyborów,
która właśnie wydała owoc, a każdy owoc, niezależnie czy jest
słodki czy gorzki, pojawia się w twoim życiu dla nauki. Dla
doświadczenia. To dzięki doświadczeniu możesz zyskiwać mądrość
a tym samym stawać się lepszym człowiekiem i lepiej żyć. Nie
zyskasz go tracąc bezpowrotnie czas swego życia na wgapianie się w
wirtualny świat lub żyjąc zastępczym życiem innych ludzi. Nie
bój się w życiu porażek, bo one uczą roztropności, odwagi,
odpowiedzialności za własne czyny i własne życie oraz
umiejętności dokonywania mądrych a nie pochopnych wyborów. Nie
bój się w swoim życiu samotności, ponieważ gdy nie jest
chroniczna wspomaga zdolność poznawania samego siebie i
wewnętrznego „dogadania się ze sobą”, jednak nigdy nie
dopuszczaj do wyobcowania w swoim życiu, ponieważ taki stan pustki,
czyli braku chociażby kilku lecz w pełni realnych bliskich i
życzliwych osób, sprawia, że człowiek traci wiarę w siebie i
swoje siły, gaśnie w nim wola walki a z czasem także wola życia.
Samotność jest dobra, gdy jest kontrolowana ale wyobcowanie,
opuszczenie, jest przyczynkiem do wewnętrznego piekła, które
ostatecznie prowadzi do samozagłady a twoim życiowym zadaniem
powinien być rozwój a nie zniszczenie...
(ciąg
dalszy nastąpi...)
R.
C. Blackwood
Bardzo dobry teks,świetnie napisany, dał mi wiele do myślenia. Niedawno umarła moja Babcia i tak naprawdę zrozumiałem jak niezwykłą była osobą, gdy odeszła.. często jest tak, że rozumiemy wartość czegoś lub kogoś, gdy nie mamy już możliwości żeby naprawić to co schrzaniliśmy, tym bardziej Twój tekst działa trzeźwiąco i skłania do zmian czegoś w sobie i zastanowienia. Dzięki. Naprawdę z serca.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Ci za komentarz... Na pewno nie można nadrobić straconego czasu ale można wiele zrobić, aby nie powtarzać błędów. Wyciągnij dla siebie naukę z tego, co sobie uświadomiłeś i popraw w sobie to, co do tej pory powodowało takie a nie inne Twoje zachowanie... po jakimś czasie sam dostrzeżesz różnicę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy artykuł. Przeczytałam obie części i bardzo mnie ten tekst poruszył. Myślę, że będę tu często zaglądać. Mam dopiero 17 lat ale bardzo interesują mnie takie sprawy, może dlatego, że gdy umarła moja Mama miałam tylko 5 lat i ogromnie mocno to przeżyłam. Staram się zrozumieć samą siebie i innych ludzi, wiem że życie bywa bardzo trudne dlatego chciałabym zrozumieć jak najwięcej, by radzić sobie z problemami. Bardzo Pani dziękuję za ten blog. Nie ma takich zbyt wiele dlatego go zasubskrybowałam, żeby zawsze być na bieżąco. Pozdrowienia i jeszcze raz dziękuję. Amelka Konstantyn
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję Amelko za komentarz i wizytę na blogu. Szczerze mówiąc nieco mnie zaskoczyłaś, nie liczyłam zbytnio na to, że tak młodzi ludzie jak Ty zainteresują się taką tematyką o której tu piszę, tym bardziej jest mi miło Cię tu gościć. Mam nadzieję, że to co tu znajdziesz pomoże Ci jakoś w ukształtowaniu się Twoich poglądów i postaw. Życzę Ci wszystkiego dobrego i liczę, że się jeszcze "spotkamy" na moim blogu. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń