LUDZIE LISTY PISZĄ

 

Postanowiłam się podzielić z Wami pewnym listem, który otrzymałam od Czytelniczki mojego bloga, jako komentarz do artykułu pod tytułem „Zasiewanie równowagi i spokoju”. Historia jaką podzieliła się ze mną Autorka listu, jest tak poruszająca, iż postanowiłam opublikować ją dla przemyślenia przez tych z Was, którzy coś podobnego mogą doświadczać we własnym życiu a nie rozumieją źródła owych zdarzeń.

Paulina, Autorka niniejszego listu, zgodziła się na jego publikację. Prosiła jedynie, aby zmienić w tekście nazwy miejscowości o których pisze w swoim liście co uczyniłam zgodnie z jej prośbą. Reszta poniższego tekstu jest dokładnie taka, jak napisała to Paulina.

Zachęcam do lektury.


Ja z natury zawszy byłam bałaganiarą. Już kiedy byłam dzieckiem moja mama ciągle ze mną walczyła o porządek w mojej części pokoju, który dzieliłam z siostrą. Zawsze po jej stronie był idealny porządek a u mnie jakby granat rozerwało. Praktycznie przez większość życia z tym walczyłam. Mniej więcej w wieku trzydziestu lat zaczęła się u mnie seria ciężkich doświadczeń. Można to nazwać mieszanką pecha i dramatów. Przez około dziesięć lat moje życie wyglądało jak niekończący się front i pobojowisko. Bardzo wtedy cierpiałam. Nie rozumiałam co się dzieje w moim życiu ani dlaczego. Zaczęłam szukać rozwiązań dosłownie wszędzie, byleby tylko to zatrzymać. Kiedyś w pracy a było to w okresie kiedy moja córka po wypadku komunikacyjnym leżała w szpitalu w ciężkim stanie, podeszła do mnie kobieta, którą co prawda z widzenia znałam ale nie przyjaźniłyśmy się i delikatnie zainicjowała rozmowę. Opowiedziała mi pewną historię ze swojej rodziny oraz co stało za jej przyczyną. Byłam zdziwiona i trochę zdezorientowana ale coś mi mówiło, żebym poszła za radą tej kobiety. Dała mi namiar na tak zwaną "Babkę" mieszkającą na Podlasiu. Opowiedziałam o tym mężowi. Był dość sceptyczny ale stwierdził, że koniec końców możemy i tego spróbować. Nie mamy nic do stracenia. Pojechaliśmy do tej "Babki" w najbliższy weekend. Czekaliśmy dość długo w kolejce do niej. W końcu doczekaliśmy się. Kiedy weszliśmy do pokoju w którym ta kobieta przyjmowała, ona spojrzała na nas i powiedziała - złe słowa i nienawiść przykleiła się do was a zwłaszcza do ciebie. I spojrzała na mnie. Pamiętam, że zimno przebiegło mi po plecach. Zostaliśmy przez nią oczyszczeni, okadzeni a na koniec dała nam zioła do okadzenia domu, powiedział jak to zrobić i powiedziała nam, żebyśmy wysprzątali cały dom i wyrzucili z niego wszelkie nieużywane rzeczy bo pośród nich kryje się przedmiot, który dostaliśmy w dniu ślubu a w który nadawca nieszczęść w naszym życiu włożył w niego swoją klątwę. Było to wszystko trochę dziwne ale postanowiliśmy zrobić co nam powiedziała. Całą drogę do domu zastanawialiśmy się o jakim przedmiocie mówiła. Większość prezentów które dostaliśmy po ślubie było od najbliższej rodziny. Jakoś w głowie nam się nie mieściło, żeby ktoś z bliskich tak nam źle życzył. Ale jak wróciliśmy do domu niemal od razu zabraliśmy się za przekopywanie go od góry do dołu segregując rzeczy do wyrzucenia i do zostawienia. Po kilku godzinach pracy na pawlaczu znaleźliśmy pakunek. W nim była wielka fioletowa patera z lanego szkła, którą dostaliśmy jako prezent ślubny od ... mojej koleżanki z czasów liceum. Patera mi się nie podobała, więc nie chcąc sprawiać koleżance przykrości i się jej pozbywać, zawinęłam ją w szary papier i schowałam z innymi niechcianymi rzeczami. Długo gapiliśmy się w tę paterę. I nagle mnie olśniło. Mojego męża poznałam właśnie przez tę koleżankę, on był przyjacielem jej starszego brata. Czasem u nich bywał w domu i tak kiedyś wpadliśmy na siebie. I wtedy mój mąż powiedział mi, że Lidka ( ta moja koleżanka ) zawsze starała się do niego zbliżyć, czasem była w tym aż wyzywająca. Ale mój mąż nie był nią zainteresowany. Po pierwsze dlatego, że nie chciał chodzić z siostrą swego kolegi a po drugie zawsze go coś od niej odpychało. Nie przepadał za nią i tak już było zawsze. Starał się jednak tego nie okazywać, bo wiedział że się kolegujemy. Kiedy zaczęliśmy się oboje spotykać. Lidka często wkręcała się na nasze randki, gdy szliśmy do kina albo gdzieś potańczyć. Ja wtedy nie widziałam tego, że ona mi zazdrościła go. Ale po latach, patrząc z perspektywy nagle wszystko stało się tak wyraźne. Nagle zrozumiałam, że ona nienawidziła mnie za to że mój mąż wybrał mnie a nie ją. A ona bardzo pragnęła być na moim miejscu. Chodziliśmy ze sobą kilka lat, razem poszliśmy na studia. Lidka zawsze przez ten czas orbitowała mniej lub bardziej w naszym pobliżu. Zmieniała chłopaków jak rękawiczki ale nigdy nie było w jej życiu nikogo tak na prawdę. Pamiętam, że gdy jej powiedziałam że się pobieramy zaczęła się śmiać jak wariatka. Twierdziła że to z radości ale ja pamiętam że czułam się wtedy źle z tym jej śmiechem jakby mnie nim okładała. Potem znikła gdzieś na parę miesięcy. I pojawiła się dopiero na naszym ślubie. Dziwnie się wtedy zachowywała. Przyjechała z dużo starszym od siebie Niemcem, na weselu robiła wszystko żeby zwracać na siebie uwagę a na koniec upiła się i urwał jej się film. Zapomnieliśmy jednak jakoś o tym wszystkim. Kilka miesięcy po naszym ślubie przenieśliśmy się na stałe do Krakowa, bo mąż dostał tam dobrą pracę. Po ślubie mało się z nią spotykaliśmy, głównie dlatego, że większość czasu spędzała w Niemczech u swego partnera. Jednak później dowiedzieliśmy się że wyjechała za ocean, podobno do swego brata, który wyjechał tam kończyć studia i został. Nasze drogi się rozeszły. Nie szukaliśmy siebie. Czas płynął. Nasze małżeństwo ogólnie zawsze było udane, choć nie obyło się też i bez trudności. Nie przejmowaliśmy się specjalnie tym, bo przecież wszyscy mają jakieś problemy. Pojawiło się na świecie nasze pierwsze dziecko. Potem w krótkim czasie urodziło się nam drugie. Cieszyliśmy się z tego. Mąż miał dobrą pracę choć firma była bardzo zaborcza i nie wiele czasu spędzał w domu. Ja postanowiłam więc skupić się na dzieciach i domu, rezygnując z pracy zawodowej. Ogólnie nie było źle. Naszą szóstą rocznicę ślubu postanowiliśmy spędzić w naszych rodzinnych stronach, bo w tym samym czasie moi rodzice obchodzili także własną rocznicę małżeństwa, już 37. Okazało się, że Lidka wraz ze swoim amerykańskim mężem akurat w tym samym czasie przyjechała odwiedzić swoich rodziców i jakoś tak "wpadliśmy" na siebie na mieście. Poszliśmy razem do restauracji pogadaliśmy trochę, powspominaliśmy "stare czasy" a potem się rozstaliśmy. Od, takie spotkanie dawnych znajomych. Pobyliśmy jeszcze kilka dni u moich rodziców a potem wróciliśmy do siebie do Krakowa. I od tego momentu coś zaczęło paskudzić się w naszym życiu. Nie zwaliło się to nam wszystko od razu na głowę ale tak kroczek po kroczku lecz w ilościach hurtowych. Najpierw poroniłam moje trzecie dziecko i dowiedziałam się, że więcej dzieci mieć nie będę mogła. Potem w mieszkaniu obok naszego zamieszkali ludzie, którzy okazali się lokatorami z piekła rodem i przez kilka lat zamieniali nam życie w piekło. Następnie okazało się że nie wiadomo skąd u naszego młodszego syna pojawiła się astma i alergia pokarmowa. Mąż wdał się w romans w pracy, w sumie głupi i bez sensu, sam po latach przyznał, że nie rozumie do dziś dlaczego właściwie to zrobił, ale właśnie ten romans omal nie zniszczył naszego małżeństwa ale za to zniszczył jego karierę zawodową, bo okazało się że tamta kobieta była też kochanką szefa mojego męża i gdy sprawa wyszła na jaw wyrzucił go z pracy. Zaczęliśmy mieć problemy finansowe, ciągle się kłóciliśmy, nasza rodzina wisiała na włosku. W końcu mąż podsunął myśl że wyjedzie do pracy na zachód w ten sposób zarobi na rodzinę a jednocześnie damy sobie czas na zdecydowanie co dalej. Przystałam na to. Sama też postanowiłam pójść do pracy, żeby nie siedzieć ciągle w domu. Tęskniliśmy za sobą ale jednocześnie przez jakiś czas nie mogliśmy się ze sobą dogadać. Gdy już się spotykaliśmy to ciągle się kłóciliśmy. To wszystko trwało około dziesięciu lat a zwrotem stał się wypadek naszej córki. Pijany kierowca stracił panowanie nad samochodem i wpadł na chodnik dla pieszych. Uderzył w naszą córkę i jeszcze jakąś kobietę która także znalazła się na trasie jego lotu. Córka znalazła się w szpitalu, Rokowania były bardzo ostrożne. Mąż natychmiast przyjechał do domu. Byliśmy w rozpaczy i przerażeni. Instynktownie czuliśmy, że tego wszystkiego jest już za dużo, że to nie jest normalne. Jednocześnie zrozumieliśmy, że to co razem tworzymy jest dla nas najważniejsze i nie chcemy żyć osobno. Postanowiliśmy jakoś zapanować nad tym koszmarem w naszym życiu i rozprawić się z nim. Podjęliśmy rozmaite działania, żeby tego dokonać ale tak naprawdę dopiero wizyta u tamtej podlaskiej "Babki" faktycznie rozwiązała nasze wszelkie problemy. Kiedy znaleźliśmy tę cholerną paterę od Lidki i uświadomiliśmy sobie wszystko co było z tą osobą związane i z tym przedmiotem, wynosząc go z domu i niszcząc go, dziwnym "zbiegiem okoliczności" zło z naszego życia także zaczęło znikać. Po paru latach, gdy znów odwiedzaliśmy naszych rodziców w rodzinnej miejscowości spotkaliśmy brata Lidki, tego z którym kiedyś przyjaźnił się mój mąż, i on powiedział nam że Lidka ... nie żyje. Że się rozpiła, zdradzała męża a ten w końcu miał tego dość i postanowił się z nią rozwieść. Wsiadła po pijanemu za kierownice, spowodowała wypadek w którym zginęła. Nigdy nie miała dzieci. Jej brat mówił że zawsze była zaborcza i skupiona wyłącznie na sobie. I że choć była jego siostrą i kochał ją nie mógł powiedzieć, że była dobrym człowiekiem. Mąż potem w rozmowie ze mną powiedział, że najwyraźniej zebrał to co sama siała. Uważam, że ma rację.

Przepraszam, że tak się rozpisałam ale chciałam opowiedzieć tą historię, żeby pokazać, że to o czym napisałaś w swoim artykule to prawda. Przedmioty, zwłaszcza te zaopatrzone w złe intencje innych ludzi, mogą naprawdę wnieść wiele piekła w życie nieświadomych ludzi. Dlatego dbajmy o to co naprawdę chcemy mieć w swoich domach jak i o to od kogo dane przedmioty dostajemy.

Pozdrawiam Cię Rito bardzo serdecznie z serca Małopolski. 

 

 


 

Komentarze

  1. Anonimowy8/28/2023

    O kurka, ja wierzę w takie rzeczy. Zresztą znam przypadek z własnej rodziny. Moja ciocia przez całe lata miała taki rajd nieszczęść w swoim życiu. Dopiero na łożu śmierci jej teściowa, mając bardzo ciężką śmierć, przyznała się jej, błagając o przebaczenie, że ją przeklęła za to że ciocia "odebrała jej" ukochanego syna! Emiterem zła w domu był tzw święty obraz, który Ciocia dostała od teściowej w prezencie ślubnym i który całymi latami wisiał u Cioci na ścianie w kuchni! Po wywaleniu z domu i spaleniu tego cholerstwa nieszczęścia w tym domu jak ręką odjął. Głupi ludzie myślą, że to zabobony ale nawet nie rozumieją jak wielką siłę mają ludzkie złorzeczenia i nienawiść.

    OdpowiedzUsuń
  2. Milena8/28/2023

    Muszę przyznać, że trochę mnie zmroziło. Ja też miałam taką "koleżankę" która wszystkiego mi zazdrościła tylko w moim przypadku to nie skończyło się tak dobrze - to mój mąż zginął przed laty w wypadku a ona ma się do dziś całkiem nieźle, tyle że już trzech mężów wymieniła z każdego wypompowując mnóstwo pieniędzy. Jest klasycznym "bluszczem". Nikt kto z nią był kiedykolwiek blisko nie wyszedł na tym dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ludzie mają naprawdę niesamowite doświadczenia. Ja wierzę, że takie rzeczy mogą się dziać. Siła zazdrości czy nienawiści to bardzo potężna energia. Gdyby ludzie powszechnie zadawali sobie z niej sprawę, wszyscy pragnęliby tylko kochać a nie nienawidzić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy9/07/2023

    Ludzi spotykają dziwne rzeczy ale czy to zawsze są czyjeś knowania i uroki..? Nie wiem, jestem sceptyczny. Nie twierdzę, że czegoś takiego w ogóle nie ma ale czy tak wielu ludzi naprawdę jest w stanie sprowadzić na innych tak wielkie pasmo nieszczęść wyłącznie z zawiści? Z drugiej strony ... Moja matka zawsze mnie przestrzegała gdy byłem dzieckiem, żebym unikał pewnej starej kobiety która mieszkała w naszej wsi. Wiele dzieciaków się jej bało. Była dziwnym człowiekiem. Nie miłym. Jakby pozbawionym wewnętrznego ciepła. Zbierała starzyznę, jej obejście wyglądało jak skład rupieci. Nie dbała o własny wygląd i często była przykra. Kiedyś dzieciaki wpadły na głupi pomysł obrzucenia jej obejścia grudami ziemi. Śmiały się i coś tam niezbyt mądrego wykrzykiwały. Kiedy ona wyszła z domu zaczęła wrzeszczeć straszliwie na te dzieciaki, ja też między nimi byłem, miałem wtedy może 8-9 lat. Zaczęliśmy uciekać. Część dzieciaków umknęła szybko w pobliskie zarośla a części pozostałej trochę więcej zajęło czasu żeby się rozbiec i schować. Ta stara kobieta wyszła przed swój płot i straszliwie zaczęła przeklinać kilkoro dzieciaków, które umykały ale jeszcze były w zasięgu jej wzroku. Krzyczała okropne rzeczy. Dzieciaki śmiały się, piszczały i uciekały aż wszystkie uznały że są bezpieczne w okolicznych zaroślach. Ta stara kobieta ociągając się wróciła na swoje obejście. Proszę sobie wyobrazić, że ledwie miesiąc po tym zdarzeniu, w środku wakacji, dwójka dzieciaków z tamtej umykającej grupki .. straciła życie. Zabił ich pociąg na niestrzeżonym przejeździe gdzie często skracali sobie drogę nie tylko dzieciaki z mojej rodzinnej wsi i sąsiedniej ale także dorośli chodzący do pobliskiego miasteczka leżącego po drugiej stronie torów. Do dziś nie wiem czy tamten wypadek był jedynie wypadkiem czy spełnieniem się przekleństw tamtej kobiety.

    OdpowiedzUsuń
  5. No nie wiem, ja w takie rzeczy nie wierzę, choć ciekawie się to czyta.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz